środa, 12 października 2016

środa, 23 grudnia 2015

chińska świąteczność

Boże Narodzenie spędzamy tutaj w HK, w radosnym oczekiwaniu nie tylko na Dzieciątko Jezus, ale także na gościa specjalnego, który zjawi się tuż po Świętach. :)

Co do chińczyków, no to większość nie wie o co chodzi z Bożym Narodzeniem, ale celebracja jest na całego: chińska świąteczność panuje wszędzie: przystrojowo-muzycznie-zakupowo. W kraju, w którym nie starcza zielonego światła żeby wszyscy piesi przeszli przez ulicę, ci właśnie wszyscy hordami pędzą wszędzie pstrykać sobie zdjęcia z elfami, łosiami i misiami. Centra handlowe prześcigają się w wystawkach, i to na niesamowitym poziomie. Aniołki, elfy, śniegi, gwiazdy, łosie, fotki fotki róbmy fotki, goł, goł, goł...

A my oprócz, amerykańskiego stylu jaki tutaj przybraliśmy w przyjezdnej społeczności (czyli Christmas Party Jolly Good Fun oraz Christmas lunche tu i tam),


świętujemy głównie za pośrednictwem Bobsleja, czyli szkolnie. Jako, że Bela uczęszcza do przedszkola chrześcijańskiego, to były jasełka i wielki koncert. Ale że jest to też przedszkole chińskie to była też chińska zabawa.

Na pierwszym wydarzeniu łzy stały nam w oczach (no dobra mi stały. tata Bobsleja jest nieczuły, no i może Tomkowi też stały momentami, ale to z innych powodów). Ja z Polski, z Lubnia siedzę w wielkim teatrze w HK i doświadczam występu chińskich trzylatków przedstawiających historię Narodzenia Pańskiego oraz wyśpiewujących kolędy po chińsku. Jaki ten świat jest... wow. Plus, wielkie rodzicielskie wow bo na scenie wśród małych czarnych skośnookich nasza blondynka.


Drugie wydarzenie to była kwintesencja chińskości w oprawie Merry Christmas. Poszliśmy z Tomaszem z Izabelą do przedszkola. Balony, zabawy, nagrody, świecidełka, z dziesięciu mikołajów straszy dzieciaki dzwoneczkami, Merry Christmas po chińsku i angielsku, piąteczka dla Mikołaja, pioseneczka, zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia, przekąski i klałn.


Wszyscy dla wszystkich mili, a chyba o to chodzi w Świętach.



                                                                                                               Wesołych Świąt Wszystkim.
                                                                                                                                                   K.M.I.T.

czwartek, 10 grudnia 2015

Bobslej: aktualizacja

Marzę o wielkiej reaktywacji oraz przebudowie bloga i systematycznym na nim pisaniu. Bo żyjąc nasze życie tutaj w Hong Kongu, tęskni się i chce się wszystkim dzielić z wszystkimi, za którymi się tęskni. Ale będąc matką dwójki dzieci, nie daje się rady... Bo woli się często oglądać seriale.

Aktualizacja postaci Bobsleja:

Bobslej ma już skończone trzy lata. Jest urocza i śmieszna, ale też diabełkowata. Z wyglądu jest mięśniakiem z niewielką ilością włosów na łebku. Ale za to blond.

Chodzi do chińskiego przedszkola z wielką pasją i bywa, że całą gębą godzinami bez ustanku wyśpiewuje kantońskie piosenki. W przedszkolu ma coraz więcej rozkminek w stylu segregowania ludzi: "ten kolega mój chiński taki...", "ta koleżanka trochę dziwna", "a ciemu tak sobie uczesała włosy?", "a kto jeszcze mówi po polsku jak my?"...

A w domu posiada półrocznego brata. I to jest dopiero lekcja tolerancji. Ogólnie jest kochana i wszystko mu tłumaczy, ale jest też jego szefem, "raczkuj tutaj Tomku!", a że Tomek nie całkiem jeszcze umie raczkować, to jest ciągany po podłodze z kąta w kąt. "Przepraszam mój braciszku" słyszymy co chwilę, natychmiastowo po wybuchu płaczu Tomasza.

Bobslej jest też stuprocentowym komunistą. Żyjemy bowiem na osiedlu, gdzie społeczność (zwłaszcza przyjezdna) wymienia się wszystkim. Tak też garderoba Tomasza np. została skompletowana z darów sąsiadów, a gdy kanapa 'się złamała' (siła nacisku grubego taty) to "zabraliśmy nową od pana", itp itd. Tak więc Iza wyciągając ciuch z szafki pyta: "a od kogo to mam?" a oglądając zdjęcia sprzed roku "a komu daliśmy tą bluzkę bo była już na mnie za mała?"

Ostatnio w nocy Mikołaj przyszedł (wedle polskiej tradycji 6 grudnia), ale dostarczył nie zupełnie to, o czym Bobslej marzył (różowa gumowa kaczka z zielonym dzióbkiem). Dostarczył trochę inną konfigurację kolorów. Ale to nic, no bo Bobslej nie zupełnie też bywa grzeczny. np. wrzeszczy i kopie autobus, bo przed wejściem do niego upadła na ziemię rodzynka i nie wolno już było jej podnieść. Albo w windzie gdy trzeba się przesunąć żeby inna pani mogła wsiąść, Bobslej zaczyna beczeć i na całe gardło drzeć się "łeeeeeaaee ale ja tu chciałam stać"...
I co powiedzieć starszej pani chińczyk, która zatroskana pyta: "ale co się stało?"
- no jak to co się stało, wsiadać ci się babo do windy zachciało, akurat gdy moja córka chciała tam akurat stać!

niedziela, 22 listopada 2015

Singapur okiem matki Polki

Chyba już nie umiem pisać, bo ło cholera alem dawno nie pisała. No ale spróbuję.

O podróżowaniu z dwójką dzieci.

Podróżowanie z dwójką dzieci jest super.

Jeden obśliniony, drugi obrzygany. Jeden płacze bo chce cycka, drugi płacze bo to on chciał nacisnąć przycisk od windy. Jeden właśnie wreszcie zasnął, drugi niekontrolowanie i nieprzerwanie śpiewa na cały regulator. Jeden chce kupę dwa razy po wyjściu z samolotu a przed odbiorem bagażu, drugi robi ją bez zawiadamiania co pięć minut.

Wyższy stopień zaawansowania w byciu podróżnikiem.

W październiku odwiedziliśmy Singapur. 3 godziny lotu i tydzień w Singapurze, na równiku. Jest tam ciepło i wilgotno cały rok. Tak też było. Od noszenia Tomka Ogonka nasze ubrania miały codziennie odbite na sobie kształty nosidła. Deszczu równikowego zaznaliśmy niewiele. Jest szybki. Singapur jest super przyjazny dzieciom. Pomijając infrastrukturę, że wszędzie wejdziesz z wózkiem i pampi dziecku zmienisz, to jeszcze jest tam dla nich dużo rozrywek. Darmowe, a jednocześnie fajne pokoje i place zabaw wszędzie, a zoo jedno z najlepszych na świecie. Bela nie mogła uwierzyć własnym oczom i wyjść z zachwytu gdy stojąc przed pokaźną grupą dostojnych nosorożców wynalazła w krzakach patyka. Potem słonie robią przedstawienie (skubane wytresowane) - "mamo zobacz! ten patyk może sobie tutaj siedzieć i oglądać", "mamo, mogę tego patyka już mieć?".


Więc podróżując z dziećmi rób swoje, bo dzieci i tak mają to gdzieś. Zadziwiają ich patyki.

A my polubiliśmy Singapur za porządek, przestronność, wygodę, wielokulturowość, nowoczesność, arabsko-malezyjskie ulice oraz jedzenie. Nie polubiliśmy Singapuru za niewielką zaledwie dozę Azji w nim. Jest to po prostu fajne miasto. Tak jakby europejskie, ale zorganizowane przez Azjatów. Czyli wydajniej.




piątek, 10 lipca 2015

planowanie rodziny w Hong Kongu

Korzystając z hongkońskiej publicznej służby zdrowia w kwestii rozmnażania, miałam dzisiaj przyjemność odbyć wizytę "poporodową" w przychodni dla matek i dzieci. Śmieszną i uroczą wizytę.

Najpierw ankieta badająca czy nie mam czasem depresji, a w niej pytania w stylu: czy uśmiechnęłam się chociaż raz od czasu porodu. Potem druga ankieta, a w niej pierwsze pytanie: czy miałam seks (w sensie w ogóle kiedykolwiek). No i rozmowa z pielęgniarką, o antykoncepcji, a podczas niej pytanie czy chce prezerwatywy, a jak powiedziałam, że niekoniecznie to się pani obraziła niemalże. No więc wzięłam. Całą torbę. Ale czy umiemy z nich korzystać? - Tak, umiemy. "Oooh, very good, you're very skillful", że tacy skubani jesteśmy i sprytni. No ale pani tłumaczy, że może być "Bummm", że pęknie i wtedy szybko mam zadzwonić do ich przychodni i powiedzieć "I'm sorry I'm sorry Bummm" i przyjść tam to mi dadzą tabletkę.

A tak serio, to badania super dokładne, a lekarze i pielęgniarki przejęci do granic komiczności.

A o komiczności mówiąc, to mamy ją też w domu, gdzie Bobslej szkoli swojego brata, np. żeby zasłaniał buzię jak kicha, lub był cicho jak inny dzidziuś (jego młodszy kolega) śpi. Gdy Tomasz płacze to Bela wpada w szał niesienia mu pomocy, rzuca wszystkim co właśnie robi i biegnie po zabawki i mu niesie wołając "Nie płacz Tomaszu, już do Ciebie idę", a gdy przez sen Tomasz zamiauczy, Bela biegnie i prosto mu w twarz wykrzykuje zapytanie: "Co mówiłeś Tomaszu?" (wybudzając go tym samym). Jej zachowania nie wynikają jednak z czystej siostrzanej miłości. Po prostu chce mieć spokój, brat fajny, ale niech on se najlepiej tam śpi. Miała kiedyś rano gdy wszyscy jeszcze spali obiecaną bajkę, a tu Tomasz się poruszył w łóżeczku. Bobslejem aż zagotowało i zaczęła się frenetycznie jąkać: "Nie. Nie Tomaszu. Nie płacz. Nic mów. Nie. Nie kombinuj". ...


Tomasz jednak coraz więcej kombinuje; rośnie jak popieprzony, dźwiga się, śpiewa i wygląda jak miniaturowy paker kryminalista.

Pozdrawiamy wszystkich czteroosobowo!

czwartek, 11 czerwca 2015

Tomasz. czyli poród w Hong Kongu.

20 maja 2015 o godzinie 4:16 nad ranem urodził się 3,97-kilogramowy jerzy stuhr, co pasowałoby do imienia wybranego przez Izabelę (George). Nazwaliśmy go jednak Tomasz.
Jest dużym chłopakiem, zwłaszcza jak na standardy Chińczyków, którzy zgadują jego wiek na 3 miesiące. Sam lekarz tak przeraził się wielkością jego głowy, że od razu zlecił badanie mózgu. /Czy aby to nie geniusz jaki?/ Gdy tutejsze ciocie Tomka słyszą, że wzrostu ma 56 popadają w oniemienie, a gdy dodaję, że Iza miała 58 to wypadało by im już zemdleć chyba...

No więc poród w Hong Kongu.
Pojechałam do niego karetką. Dzwonisz, czekasz 15 minut i masz u swych drzwi czterech panów z wózkiem inwalidzkim i stosem koców (jakbym miała w windzie zmarznąć, w maju w HK). W karetce, rzecz oczywista, leżę podpięta do monitorów, a pan ciągle pyta czy mam bóle, oraz jakie numery telefonów, kart, i innych dokumentów.
W szpitalu zakładam fioletowe wdzianko (niewyprasowane! - znak rozpoznawczy mojego szpitala; pacjent czy lekarz - fartuchy mają być niewyprasowane) i idę rodzić. Mam se swoją salę, ale Michał musi poczekać na korytarzu aż będzie 5 cm rozwarcia, wtedy może dołączyć do rodzącej żony. Takie zasady, nikt nie jest w stanie nic na nie poradzić.
Skurcze i inne elementy składowe porodu postępują szybko, położne i lekarze doglądają mnie często. Jedyny mankament, że muszę być na łóżku, bo muszę być podpięta do aparatury, a poza tym jak twierdzi jedna z pań "czasem od 1 cm od razu robi się 10 cm". No i jeszcze nie daj boże urodziłabym koło łóżka zamiast na nim. Słucham się więc grzecznie i pozostaję na łóżku, zaopatrzona w gaz rozweselający ;)
No i po chwili rodzi się Tomasz i jest super. Chińska położna od razu oferuje się, że zrobi nam zdjęcie. No bo jest ona Chinką a Chińczycy robią sobie zdjęcia ze wszystkim, więc co dopiero z super słitaśnym gigantycznym noworodkiem. A tak poważnie, no to miło z jej strony.
Mam syna i jadę na oddział odpoczynku i nauki karmienia piersią. Personelu jest co nie miara, pomagają i pytają o zgodę na wszystko, nawet czy na kąpiel dziecka się zgadzam /nie kurde, niech posiedzi se taki brudny te dwa dni, w domu go umyję/.
Tomek dostaje więc miniaturowe chińskie ubranko szpitalne (niewyprasowane) i zostaje już ze mną. Panie uczą mnie jak go karmić, nawet go rozbierają do gołej klateczki i polecają karmienie nago aby pobudzać produkcję hormonów. Ma przy swoim łóżeczku tabelę i muszę tam wpisywać wszystko, czy siku czy kupka czy karmienie było, o której i ile trwało, i czy był śpiący czy ssał ładnie.
Na drugi dzień pan doktor stwierdza, że mogę iść do domu, a ja czy mogę jeszcze jedną noc zostać, bo mąż poszedł do pracy, bo nie spodziewaliśmy się dzisiaj wyjść, "a czy nie ma pani przyjaciół żeby panią odebrali? wielkie sorry, no ale potrzebujemy wolnych łóżek, bo to Hong Kong i tu dużo kobiet dzieci rodzi. Tak więc Michał odbiera mnie o 8 wieczorem i drugą swą noc Tomek spędza już w domu. Starsza siostra Bobslej hojnie wita go swoją zabawką Mańkiem oraz bardzo głośną piosenką o kaczkach (przecież nie wiadomo czy dobrze słyszy, takie małe uszy ma).


A więcej o jej zachowaniach następnym razem...